O tym, jak zwiedziliśmy Tonsberg - city break krok po kroku

We wcześniejszym wpisie przedstawiłam Wam, jak przygotować się do krótkiego wyjazdu do Norwegii. Jeśli mamy już kupione bilety, zarezerwowany hotel i nieco gotówki w kieszeni nie pozostaje nam nic innego, jak wyczekiwać wylotu!

Ranny ptaszek

Niestety, kiedy chce się udać w jednodniową zagraniczną podróż, trzeba ją zacząć bardzo wcześnie... Po pierwsze dlatego, że tak latają tanie linie, a po drugie, ponieważ staramy się zyskać jak najwięcej czasu. Nasza podróż rozpoczęła się tak naprawdę około 5.30 rano, kiedy wyjechaliśmy na lotnisko.

Tu podpowiedź dla Was: jeśli posiadacie samochód, to naprawdę warto skorzystać z lotniskowego parkingu P6, szczególnie jeśli mieszkacie w miejscu niezbyt dobrze skomunikowanym z lotniskiem. Normalnie jestem zwolenniczką poruszania się komunikacją miejską, ale wczesna godzina wylotu i niezbyt dobre skomunikowanie z lotniskiem początkowo skłoniło nas do rozważenia taksówki, która prawdopodobnie kosztowałaby nas około 50zł. Nie spodziewaliśmy się, że parking przy lotnisku ma tak atrakcyjną cenę.

Korzystaliśmy z połączenia Ryanair z planowanym wylotem o 7:10. I kolejna dygresja: pamiętajcie, że całkiem niedawno ten przewoźnik zmienił zasady przewożenia bagażu podręcznego. Jeśli macie ze sobą większą torbę, plecak lub walizkę i nie wykupiliście pierwszeństwa wejścia na pokład samolotu, Wasz bagaż zostanie zabrany i przewieziony jak bagaż rejestrowany. Oczywiście nie płaci się za to dodatkowo, ale może być to istotne dla osób, którym zależy na szybkim wyjściu z lotniska. 

My mieliśmy tylko dwa małe plecaki, także mogliśmy zabrać je ze sobą. Wszystko poszło zgodnie z planem i o 8:30 byliśmy już na lotnisku w Torp.

Z lotniska pociągiem

Lotnisko Sandefjord – Torp jest niewielkie i bez problemu znaleźliśmy autobus kursujący do najbliższej stacji kolejowej w Torp. W tym miejscu muszę pochwalić organizację Norwegów, bo autobus jest idealnie skoordynowany z pociągami. Wiedzieliśmy, że pociąg mamy o 8:51 (połączenia możecie sprawdzić tu) i nie byliśmy pewni, czy na niego zdążymy. Bardzo szybko znaleźliśmy autobus, ale siedzieliśmy w nim dość długo i odjechaliśmy dopiero koło 8:45 w przekonaniu, że na pewno nie zdążymy już na pociąg. Okazało się, że zamartwianie się było niepotrzebne, bo na stację kolejową przyjechaliśmy dosłownie 2 minuty przed pojawieniem się pociągu. Przemiły kierowca autobusu poinformował nas, że bilety mogliśmy kupić na lotnisku, ale możemy też zrobić to u konduktora bez dodatkowej opłaty, jako że na stacji w Torp nie ma automatu biletowego. Tak jak wspominałam wcześniej, cena biletu to 51 NOK za osobę. Istnieje też możliwość kupna przez Internet poprzez stronę przewoźnika


Pociągi są w bardzo komfortowe, zadbane i czyste. W środku znajdziecie nawet automaty z ciepłymi napojami i przekąskami.

Jechaliśmy niecałe 20 minut podziwiając wiejski krajobraz za oknem. O dziwo, dookoła leżało pełno śniegu (nasza podróż odbyła się w połowie kwietnia, w Polsce było wówczas bardzo wiosennie). Dodam, że kiedy wylądowaliśmy było chłodno i zaczęłam przeklinać siebie za ubranie cienkiej kurtki i adidasów. Jak tylko wyszło słońce to chodziliśmy już w krótkim rękawku!

Opustoszałe Tonsberg


W Tonsberg byliśmy o 9:06 i udaliśmy się w stronę hotelu, żeby się przepakować i zostawić tam kilka rzeczy. Pani w hotelu była przemiła, nie tylko pozwoliła nam zostawić rzeczy, ale także odświeżyć się szybko po podróży. Otrzymaliśmy też mapę miasta i informator turystyczny, a także kilka przydatnych rad na temat zwiedzania Tonsberg. Zapłaciliśmy z góry, żeby nie nosić przy sobie niepotrzebnej gotówki. Okazało się, że hotel ma wspaniałą lokalizację, tuż u podnóża najlepszego punktu orientacyjnego w mieście – zamkowego wzgórza (Slottsfjellet w języku norweskim). 

Tam też zaczyna się nasze zwiedzanie. Przeszliśmy wokół wzgórza wśród małych uliczek, aż dotarliśmy do ścieżki prowadzącej w górę.

Slottsfjelet 

Na samym jej początku spotkaliśmy dwie interesujące postacie – pielgrzyma oraz Księżniczkę Krystynę. Samo wzgórze jest niewysokie, około 60 metrów n.p.m. Byliśmy tam wcześnie, kiedy słońce jeszcze nie grzało tak mocno i było wietrznie. Co ciekawe, na ulicach nie spotkaliśmy prawie nikogo. 


Slottsfjelet to miejsce, w którym znajdował się dawny gród. Na szczycie wzgórza można zobaczyć odlew prezentujący, jak mógł on wyglądać w średniowieczu.


Wieża, którą widzicie na zdjęciach pochodzi z końca XIX wieku. Latem można ją zwiedzać w środku. Obok niej znajdują się ruiny dawnego kościoła, które niestety w czasie naszej wizyty były przykryte wielkim, białym namiotem. Mogliśmy jednak obejrzeć pozostałości po fortyfikacjach otaczających wzgórze. Miejsce jest otwarte dla zwiedzających o każdej porze i nie płaci się za wejście na ten teren. Rozpościera się stąd piękny widok na miasto i na zatokę. 

Czy są wśród Was fani serialu Wikingowie? Kojarzycie króla Haralda Pięknowłosego? Serial niestety dość luźno podchodzi do chronologii historycznej, szczególnie jeśli chodzi o występowanie postaci w danym okresie, jednak Król Harald, mimo iż nieco źle osadzony w czasie, jest postacią historyczną. Co więcej, jest to bardzo ważna postać w dziejach Norwegii. Pojawia się m.in. w słynnych wikińskich sagach napisanych przez Snorriego Sturlusona. W tych samych sagach znajdziemy również pierwszą wzmiankę o mieście Tonsberg! Według tego źródła, osadnictwo istniało tutaj jeszcze przed słynną bitwą pod Hafrsfjordem, co czyni Tonsberg jednym z najstarszych wciąż istniejących miast na mapie Norwegii. 

Slottsjelletmuseet

Po wizycie na wzgórzu udaliśmy się do lokalnego muzeum – Slottsjelletmuseet. Mieliśmy sporo czasu, bo poza sezonem obiekt otwierany jest dopiero o 11.00, także po drodze skusiliśmy się jeszcze na kawę w WITH. To tutaj tak naprawdę pierwszy raz zauważyliśmy, że Norwegowie się nie spieszą. Wszyscy cierpliwie czekali na swoją kolej, kiedy baristka przyrządzała nam kawę. Za klasyczne latte zapłaciliśmy około 45 koron norweskich, czyli około 20 złotych. 


Wizytę w Slottsjelletmuseet zaczęliśmy od razu o 11.00. Cena biletu normalnego to 75 NOK (około 33 złote). Jako że jeszcze posiadam legitymację studencką, udało mi się kupić bilet ulgowy. Dodam, że wystarczyło pokazanie polskiej legitymacji. Cena może wydawać się wysoka, ale z pewnością Slottsjelletmuseet jest warty tych pieniędzy. 



Muzeum specjalizuje się w średniowiecznej historii miasta i zorganizowało przepiękne wystawy na ten temat, ale znajdziemy tu także wspaniałą ekspozycję o wielorybnictwie. Jednym z najcenniejszych prezentowanych zabytków jest łódź wikingów, wydobyta w okolicy Tonsberg na początku XX wieku. Łódź była miejscem pochówku, a wraz z nią na stanowisku archeologicznym znaleziono wiele przedmiotów codziennego użytku oraz szkielety koni. Wszystko było bardzo dobrze zachowane dzięki konserwującym właściwościom  gleby. Niektóre z artefaktów możemy oglądać na wystawie. Na interaktywnej tablicy dotykowej możemy też „zwiedzić” średniowieczny gród. Na bardzo fajnej, interaktywnej makiecie można wybrać punkt na współczesnym widoku Slottsfjelet i dowiedzieć się, co znajdowało się w tym miejscu w przeszłości.

Wielorybnictwo



W jednej z sal znajdziemy jedyne w swoim rodzaju eksponaty - kości różnego rodzaju wielorybów. Przy każdym z nich znajduje się krótki opis, również w języku angielskim. Czy wiedzieliście, że ulubionym rarytasem orek jest język płetwala błękitnego? Jeśli ktoś jest zafascynowany historią morza i biologią na pewno będzie to dla niego ciekawa wycieczka!

Na muzeum radzę przeznaczyć około 2 godzin, jednak podejrzewam, że gdybyście chcieli przeczytać wszystko od deski do deski powinniście zostać tam nieco dłużej. A to taki niepozorny budynek!

Miasto Tonsberg

Z muzeum przeszliśmy w stronę serca miasta - nad marinę. I tutaj okazało się, dlaczego ulice są takie puste. Wszyscy siedzieli na miejskim skwerku, popijając kawę lub herbatę i robiąc zakupy. Skwer był pełen ludzi, a średnią wieku oceniłabym na 50+.


Akurat odbywał się tutaj mały rynek, dlatego postanowiliśmy skorzystać z okazji i coś zjeść. Wybór padł na burgery z foodtrucka, głównie dlatego, że wydawał się bardzo czysty, a cena była zachęcająca (95 NOK za burgera, kiedy podobną cenę płaci się tutaj za zestaw w McDonaldzie...). Okazało się, że obsługujący nas pan był Polakiem od kilku lat mieszkającym w Norwegii! Burgery były pyszne, dlatego z czystym sumieniem mogę Wam polecić Pølse Riders, jak tylko spotkacie ich w czasie swojej norweskiej przygody!

Marina i Wikingowie

Później swoje kroki skierowaliśmy ku nabrzeżu, które okazało się bardzo urocze!




Latem cumuje tu replika łodzi wikingów. Niestety, my mogliśmy jedynie obejrzeć przygotowania do prezentacji łodzi. Tuż obok niej znajduje się dość nowoczesny budynek, a w nim Quality Hotel. Recepcja tego miejsca to również punkt informacji. Recepcjoniści są bardzo pomocni.

Norweskie domki jak z obrazka

Kierując się w prawo od statku wciąż szliśmy nabrzeżem. W którymś momencie zauważyliśmy, że schodzimy z bardziej tłumnych alejek, ale całe szczęście nie zawróciliśmy. Trafiliśmy na przeuroczą ulicę z typową norweską zabudową.
Cały spacer zajął nam może z dwie godziny, dlatego postanowiliśmy wrócić nad marinę i przysiąść w jednym z ogródków restauracyjnych, wypić jakieś lokalne piwo i nacieszyć się słońcem.

Najdroższe piwo, jakie piłam 

Było to najdroższe piwo, jakie piłam w życiu, jeśli przeliczymy jego koszt na złotówki. Kosztowało około 95 NOK, czyli około 40 złotych. Przy niskobudżetowym wyjeździe radziłabym unikać picia w knajpach ;) W każdym razie piwo było świetne, nie wiem jednak, czy mogę z czystym sumieniem napisać, że warte swojej ceny. Jeśli będziecie chcieli kupić alkohol w Norwegii pamiętajcie, że w tygodniu nie sprzedaje się go po godzinie 20.00, a w weekend po 18.00!!!



Po tej krótkiej przerwie pochodziliśmy jeszcze nieco po okolicy i znaleźliśmy dość nietypowe (przynajmniej dla nas) miejsce.

Okrągły kościół


Były to ruiny dawnego kościoła, lokowanego na planie koła. Przyznam szczerze, że pierwszy raz mogłam zobaczyć chociaż namiastkę rozwiązania architektonicznego tego typu.

Jeśli chcecie zakupić jakąś pamiątkę możecie to zrobić w sklepie obok repliki statku, jednak tam znajdziecie dość "poważne" pamiątki związane z wikingami. Jeśli szukacie czegoś bardziej klasycznego, jak pocztówki czy magnesy, a odwiedzacie miasto poza sezonem wysokim radzę udać się do jednej z księgarni w lokalnym centrum handlowym.

Norwegia w pigułce

Pod koniec dnia jeszcze raz udaliśmy się na Slottsfjelet. Czy wspominałam, że możemy tam również zobaczyć armaty? Jest to naprawdę cudne miejsce na fajną sesję fotograficzną!



Nasza krótka wycieczka do Tonsberg była świetną "próbką" tego, co oferuje Norwegia. Obiecaliśmy sobie, że kiedyś jeszcze wrócimy do tego kraju, a gdzieś z tyłu głowy chodzi mi pomysł na wycieczkę objazdową ze spaniem pod namiotem. Kto wie, może już w następne lato :)


Do zobaczenia!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wirtualny Skansen Wraków, czyli jak robić turystykę siedząc w domu

Wielopielo w nocy i na spacerze oraz o myjkach wielorazowych